„Jak Kuba Bogu...
Dopadła granicy posesji i przyczaiła się za krzakiem bzu. Była całkiem przemoczona, oczy zalewała jej woda spływająca z grzywki, sukienka lepiła się do grzbietu.
Dopadła granicy posesji i przyczaiła się za krzakiem bzu. Była całkiem przemoczona, oczy zalewała jej woda spływająca z grzywki, sukienka lepiła się do grzbietu.
Przez szum ulewy słyszała głosy braci Lisieckich. Nie mówili wiele. Pies już nie wył, tylko piszczał cichutko. Ida rozchyliła gałęzie bzu i wyjrzała wprost na ociekającą wodą, rozradowaną fizjonomię starszego z braci.
Co oni tam robią?
Rozchyliła gałęzie mocniej.
Szelest liści zwrócił uwagę chłopca. Czujnie uniósł głowę.
Z nagłą decyzją Ida runęła przez krzaki na wprost, zbierając na siebie całą wilgoć z liści i gałązek.
– Ruda idzie! – wrzasnął przeraźliwy dyszkancik i w jednej chwili dwie drobne figurki w pelerynach i kaloszkach pognały opętańczym galopem przez trawnik sąsiedniej posesji ku przejściu na ulicę Mickiewicza.
Ida usłyszała skowyt psa.
I jednocześnie pod swymi nogami ujrzała puszkę farby, pędzel i długą smugę zieleni rozlaną na betonowej ścieżce.
Pies zawył.
Gdzież on był, u licha?
Ida przetarła oczy, rozejrzała się i serce jej zamarło. Lucyper czy nie Lucyper?
Przywiązane do drzewa, bezsilnie zwisało drobne stworzenie, od stóp do głów, od czubka nosa po cienki jak sznurek ogon, pokryte jaskrawozieloną farbą.
Właściwie Ida rozpoznała Lucypera tylko po oczach.
W kilkanaście minut później zaryczana Ida i Basia, zaciskająca usta w twardą linijkę, i nasępiony, groźny pan Paszkiet, (...) zgromadzili się w łazience nad miednicą pełną jęczącego, zielonego nieszczęścia. Lucyper był zszokowany – trząsł się, piszczał boleśnie, wyrywał się, to znów popadał w apatyczny bezwład – i z pewnością bardzo źle znosił kąpiel połączoną z szorowaniem.
– Och, jak mi żal tego biedaka – zapłakiwała się Ida, podając milczącej, zajadłej Basi kubki z wodą. Bardzo ostrożnie, lecz ruchami pełnymi stanowczości ręce staruszki przesuwały się wzdłuż grzbietu Lucypera, zmywając z niego warstwę zielonej farby. Przygnębiony pan Paszkiet przytrzymywał wyrywającego się zwierzaka. (...)
Czyszczenie Lucypera przeciągnęło się. Kiedy wreszcie zdjęto z niego całą zieleń, został ponownie wykąpany, wysuszony i otulony ręcznikiem.
– Teraz niech śpi – westchnął pan Paszkiet, wchodząc do gabinetu i osuwając się w swój fotel. Deszcz już nie padał. Słychać było, jak na drewnianą podłogę werandy spadają z głośnym stukiem ostatnie krople z dziurawej rynny. W powietrzu unosiła się lekka mgiełka, która przeniknęła na wskroś wilgotną sukienkę Idy. Już miała przekręcić mosiężną klameczkę drzwi, kiedy nagły ruch za krzakami bzu zwrócił jej uwagę.
Rozpoznała ciepły żółty kolor (...) pelerynek. Tak. Lisieccy wyleźli z krzaków i robili przegląd terenu, na którym przed dwiema godzinami zostawili swą ofiarę i narzędzia zbrodni.
W Idę jakby diabeł wstąpił.
Przeleciała werandę, trawnik i pasmo krzaków z szybkością kuli karabinowej, wyskoczyła na Lisieckich, zbiła z nóg młodszego, który zaraz rozciągnął się na trawie, a starszemu wykręciła rękę. Trzymał w niej pędzel ociekający farbą. Ida wyszarpnęła go z małej ręki, zaklęła i z rozmachem przejechała po policzkach chłopca.
– No, co?! – zawrzeszczał, kiedy tylko złapał dech.
– Cicho mi bądź! – warknęła. – To tylko mały rewanż.
– Puść go!!! – krzyknął spod jej boku mniejszy Lisiecki i z całej siły kopnął ją w kostkę.
– Au! – poderwała się Ida i machnęła pędzlem po czuprynie mniejszego.
A potem straciła nad sobą panowanie. Kiedy po jakimś czasie oprzytomniała, za jej plecami pan Paszkiet wydawał okrzyki zgrozy, a przed nią pluł, kopał, gryzł i wyrywał się starszy Lisiecki pomalowany na zielono.
– Wynocha! – zawołała Ida, powstrzymując się, by nie przylać na dokładkę jednemu i drugiemu. – Bierzcie swoją farbę! I pamiętajcie, żeby się trzymać z daleka od psa! Jak wy jemu, tak ja wam! Jasne?
– Coś ty zrobiła, dziewczyno! – załamał ręce pan Paszkiet, który nie mogąc przedrzeć się przez krzewy, miał tylko okazję ujrzeć dwa zielone potworki, ryczące wniebogłosy i oddalające się spiesznie w stronę ulicy. – I gdzie twoja wiara w człowieka? Gdzie te wszystkie teorie? Nie chciałbym cię martwić, ale ty chyba przeszłaś na system represji.
– Proszę pana – odparła na to Ida Borejko, drżąc jak liść na wietrze z zimna i zdenerwowania. – Stała się rzecz znacznie bardziej okropna, niż się panu zdaje. Ja wiedziałam, że mi tego robić nie wolno. Ale, proszę pana, sprawiło mi wielką satysfakcję, że im zachlastałam te bezczelne gęby.
Pociągnęła nosem i wylazła zza bzu. Stanęła przed panem Paszkietem mokra, chuda i fioletowa z zimna.
– Gdybym mogła – powiedziała z mocą – zrobiłabym to jeszcze raz. Oto, co czuję w tej chwili. I niech mi pan wierzy, dla mnie samej jest to największą niespodzianką.
Co oni tam robią?
Rozchyliła gałęzie mocniej.
Szelest liści zwrócił uwagę chłopca. Czujnie uniósł głowę.
Z nagłą decyzją Ida runęła przez krzaki na wprost, zbierając na siebie całą wilgoć z liści i gałązek.
– Ruda idzie! – wrzasnął przeraźliwy dyszkancik i w jednej chwili dwie drobne figurki w pelerynach i kaloszkach pognały opętańczym galopem przez trawnik sąsiedniej posesji ku przejściu na ulicę Mickiewicza.
Ida usłyszała skowyt psa.
I jednocześnie pod swymi nogami ujrzała puszkę farby, pędzel i długą smugę zieleni rozlaną na betonowej ścieżce.
Pies zawył.
Gdzież on był, u licha?
Ida przetarła oczy, rozejrzała się i serce jej zamarło. Lucyper czy nie Lucyper?
Przywiązane do drzewa, bezsilnie zwisało drobne stworzenie, od stóp do głów, od czubka nosa po cienki jak sznurek ogon, pokryte jaskrawozieloną farbą.
Właściwie Ida rozpoznała Lucypera tylko po oczach.
W kilkanaście minut później zaryczana Ida i Basia, zaciskająca usta w twardą linijkę, i nasępiony, groźny pan Paszkiet, (...) zgromadzili się w łazience nad miednicą pełną jęczącego, zielonego nieszczęścia. Lucyper był zszokowany – trząsł się, piszczał boleśnie, wyrywał się, to znów popadał w apatyczny bezwład – i z pewnością bardzo źle znosił kąpiel połączoną z szorowaniem.
– Och, jak mi żal tego biedaka – zapłakiwała się Ida, podając milczącej, zajadłej Basi kubki z wodą. Bardzo ostrożnie, lecz ruchami pełnymi stanowczości ręce staruszki przesuwały się wzdłuż grzbietu Lucypera, zmywając z niego warstwę zielonej farby. Przygnębiony pan Paszkiet przytrzymywał wyrywającego się zwierzaka. (...)
Czyszczenie Lucypera przeciągnęło się. Kiedy wreszcie zdjęto z niego całą zieleń, został ponownie wykąpany, wysuszony i otulony ręcznikiem.
– Teraz niech śpi – westchnął pan Paszkiet, wchodząc do gabinetu i osuwając się w swój fotel. Deszcz już nie padał. Słychać było, jak na drewnianą podłogę werandy spadają z głośnym stukiem ostatnie krople z dziurawej rynny. W powietrzu unosiła się lekka mgiełka, która przeniknęła na wskroś wilgotną sukienkę Idy. Już miała przekręcić mosiężną klameczkę drzwi, kiedy nagły ruch za krzakami bzu zwrócił jej uwagę.
Rozpoznała ciepły żółty kolor (...) pelerynek. Tak. Lisieccy wyleźli z krzaków i robili przegląd terenu, na którym przed dwiema godzinami zostawili swą ofiarę i narzędzia zbrodni.
W Idę jakby diabeł wstąpił.
Przeleciała werandę, trawnik i pasmo krzaków z szybkością kuli karabinowej, wyskoczyła na Lisieckich, zbiła z nóg młodszego, który zaraz rozciągnął się na trawie, a starszemu wykręciła rękę. Trzymał w niej pędzel ociekający farbą. Ida wyszarpnęła go z małej ręki, zaklęła i z rozmachem przejechała po policzkach chłopca.
– No, co?! – zawrzeszczał, kiedy tylko złapał dech.
– Cicho mi bądź! – warknęła. – To tylko mały rewanż.
– Puść go!!! – krzyknął spod jej boku mniejszy Lisiecki i z całej siły kopnął ją w kostkę.
– Au! – poderwała się Ida i machnęła pędzlem po czuprynie mniejszego.
A potem straciła nad sobą panowanie. Kiedy po jakimś czasie oprzytomniała, za jej plecami pan Paszkiet wydawał okrzyki zgrozy, a przed nią pluł, kopał, gryzł i wyrywał się starszy Lisiecki pomalowany na zielono.
– Wynocha! – zawołała Ida, powstrzymując się, by nie przylać na dokładkę jednemu i drugiemu. – Bierzcie swoją farbę! I pamiętajcie, żeby się trzymać z daleka od psa! Jak wy jemu, tak ja wam! Jasne?
– Coś ty zrobiła, dziewczyno! – załamał ręce pan Paszkiet, który nie mogąc przedrzeć się przez krzewy, miał tylko okazję ujrzeć dwa zielone potworki, ryczące wniebogłosy i oddalające się spiesznie w stronę ulicy. – I gdzie twoja wiara w człowieka? Gdzie te wszystkie teorie? Nie chciałbym cię martwić, ale ty chyba przeszłaś na system represji.
– Proszę pana – odparła na to Ida Borejko, drżąc jak liść na wietrze z zimna i zdenerwowania. – Stała się rzecz znacznie bardziej okropna, niż się panu zdaje. Ja wiedziałam, że mi tego robić nie wolno. Ale, proszę pana, sprawiło mi wielką satysfakcję, że im zachlastałam te bezczelne gęby.
Pociągnęła nosem i wylazła zza bzu. Stanęła przed panem Paszkietem mokra, chuda i fioletowa z zimna.
– Gdybym mogła – powiedziała z mocą – zrobiłabym to jeszcze raz. Oto, co czuję w tej chwili. I niech mi pan wierzy, dla mnie samej jest to największą niespodzianką.
Polecenie:
Przeczytaj fragment powieści Małgorzaty Musierowicz. Zwróć uwagę na to, jakie cechy charakteru ma główna bohaterka. Możesz zaznaczyć odpowiednie fragmenty kolorami i robić notatki.
źródło: epodreczniki.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz