czwartek, 28 maja 2020

IDEAŁY A AUTORYTETY


     Czy potrafilibyście wskazać kogoś, kogo bardzo cenicie? Rodzica, nauczyciela, przyjaciela, znanego naukowca, działacza społecznego lub artystę? Taką osobę można nazwać autorytetem, czyli kimś cieszącym się wśród ludzi szczególnym uznaniem, szacunkiem, poważaniem ze względu na swoją wiedzę lub zachowanie. Autorytet często stawiany jest za wzór do naśladowania dzięki swojej wysokiej inteligencji, prawdomówności, uczciwości, odwadze. Często się zdarza, że cechy przywódcze i charyzma takiej osoby mają ogromy wpływ na innych. W dzieciństwie szukamy wzorów do naśladowania, a okres dojrzewania to czas buntu i odrzucenia autorytetów.
Idol również może stanowić wzór do naśladowania. To osoba publiczna, bardzo popularna, ceniona najczęściej za wygląd, sposób bycia, dokonania sportowe czy twórczość. Idolami są aktorzy, piosenkarze, sportowcy, którzy mogą stać się autorytetami, choć nie reprezentują niektórych wartości cenionych w społeczeństwie. Idol nie musi być wzorem w każdej dziedzinie życia.
Z kolei ideał to ktoś doskonały, wykraczający poza zwyczajność, wzór do naśladowania, który stanowi cel ludzkich pragnień i dążeń.
Rozdziały:
1.       Odnaleziony autorytet
2.      Jak się zdobywa autorytet?
3.      Autorytet rodzica

Netflix kręci serial o Ani z Zielonego Wzgórza

Rozdział 1
Odnaleziony autorytet

Tekst zawiera fragment powieści „Ania z Zielonego Wzgórza” Lucy Maud Montgomery.
— Dobrze się stało, że ktoś wreszcie utemperował trochę tę starą wścibską plotkarkę – rzucił szybko Mateusz i miały to być słowa pocieszenia.
— Ależ, Mateuszu, co ty wygadujesz? Chyba rozumiesz, że zachowanie Ani było całkowicie naganne, a mimo to trzymasz jej stronę. Jeszcze trochę i powiesz, że w ogóle nie należy jej się za to żadna kara!
— No, czy ja wiem, może niezupełnie – odezwał się zakłopotany Mateusz. – Myślę, że powinna ją spotkać jakaś drobna kara. Proszę cię jednak, Marylo, nie bądź dla niej zbyt surowa. Pamiętaj, że nikt tego dziecka nie uczył odpowiedniego zachowania. Chyba… to znaczy… chyba dasz jej coś do jedzenia?
— A czy kiedykolwiek zdarzyło mi się morzyć ludzi głodem za złe zachowanie? – zapytała pełnym oburzenia głosem Maryla. – Dostanie posiłki o zwykłej porze, sama zaniosę jej na górę. Musi tam jednak pozostać tak długo, aż zdecyduje się przeprosić Małgorzatę, i nie ma od tego odwrotu, mój drogi […].
— Wieczorem, kiedy Maryla poszła przyprowadzić krowy z odległego pastwiska, Mateusz, który kręcił się wokół zabudowań gospodarczych i bacznie wszystko obserwował, wśliznął się do domu niczym jakiś włamywacz, i chyłkiem wszedł na górę. Zazwyczaj krążył jedynie pomiędzy kuchnią i własnym pokojem położonym na parterze. W salonie zasiadał tylko wtedy, gdy przychodził do nich na herbatę pastor, czuł się tam bowiem dość nieswojo. Na górę jednak nigdy nie zaglądał. Nie był tam od czterech lat, kiedy to pomagał Maryli tapetować pokój. Na palcach przeszedł przez korytarz i przez kilka minut stał pod drzwiami pokoju Ani […].
— Aniu – powiedział szeptem jakby obawiał się, że go ktoś może go podsłuchać – Jak się czujesz, Aniu? Na twarzy Ani pojawił się blady uśmiech.
— Nie najgorzej. Dużo sobie wyobrażam i to pomaga mi spędzić jakoś czas. Oczywiście czuję się nieco samotna. Ale i do tego można się przyzwyczaić. Ania uśmiechnęła się znowu, dzielnie przygotowując się na długie lata dobrowolnego więzienia. Mateusz przypomniał sobie, że powinien jak najszybciej powiedzieć to, co miał do powiedzenia jako że Maryla lada chwila mogła wrócić.
— Powiedz no, Aniu, czy nie lepiej byłoby , gdybyś ustąpiła? – wyszeptał wreszcie – I tak prędzej czy później będziesz musiała to zrobić, bo Maryla jest strasznie upartą osobą, naprawdę niezwykle upartą. Lepiej zrób to zaraz i będzie po wszystkim.
— Chodzi panu o to, bym przeprosiła panią Linde?
— Tak, właśnie, przeprosiła, to odpowiednie słowo – powiedział Mateusz z wielkim przejęciem w głosie – Trzeba po prostu całą sprawę załagodzić. O to chciałem cię prosić.
— Myślę, że mogłabym to zrobić, aby pana ucieszyć – powiedziała Ania. – Teraz potrafię już powiedzieć, że jest mi przykro, bo rzeczywiście jest mi przykro. Ubiegłej nocy wcale tego nie czułam […], dzisiaj rano jednak wszystko minęło. Przeszła mi cała złość, czuję się ogromnie wyczerpana. Tak bardzo jest mi teraz wstyd […], nie mogłam sobie wyobrazić siebie idącej do pani Linde z przeprosinami. Postanowiłam, że już raczej wolę pozostać tutaj na zawsze. Niemniej jednak dla pana zrobiłabym wszystko, jeżeli tylko na tym panu zależy…
— Ależ oczywiście, że mi zależy. Bez ciebie tam na dole jest przeraźliwie smutno. Proszę cię, bądź dobrym dzieckiem i postaraj się to wszystko naprawić.
— No dobrze – odpowiedziała zrezygnowana Ania.
— Jak tylko Maryla wróci, powiem jej, że żałuję tego, co zrobiłam.
— To dobrze, Aniu, to bardzo dobrze, Tylko proszę cię, nie mów Maryli, że u ciebie byłem, powiedziałaby, że wsadzam nos w nie swoje sprawy, a obiecałem jej, że nie będę się mieszał do twojego wychowania.
— Nie wyciągnie tego ze mnie nawet dzikimi końmi – obiecała uroczyście Ania. – A tak w ogóle, to jak można coś z kogoś wyciągnąć dzikimi końmi?

Rozdział 2
Jak się zdobywa autorytet?

Tekst zawiera fragmenty książki Beaty Ostrowickiej „Jest taka historia – opowieść o Januszu Korczaku”.
Któregoś dnia do tego sierocińca przyszła pani w pięknej ciemnej sukni ozdobionej koronkowym kołnierzykiem. I ta pani nie krzyczała, tylko miłym głosem wyjaśniła dzieciom, że teraz będą mieszkać gdzie indziej. Też w Warszawie, na ulicy Krochmalnej 92 […].
Na ulicy Krochmalnej 92 był wielki, biały budynek z tablicą Dom Sierot. I tam Frania po raz pierwszy zobaczyła Panadoktora. Stał przed głównym wejściem i czekał na dzieci, żeby się z nimi przywitać.
Babcia, gdy to opowiada, a lubi tę część, mówi: „Pandoktor się do nas uśmiechał. Jak tylko go zobaczyłam, to wiedziałam, że Pandoktor to dobry człowiek”. I mówi: „Pandoktor” tak, jakby to był jeden wyraz. A ja ją poprawiam:
— Babciu. Pan doktor, dwa wyrazy.
A ona kręci głową, że nie. Bo jako dziecko tak się do niego zwracała, bo tak mówili wszyscy, jednym tchem: „Pandoktor”. I tak już zostanie.
Więc ten Pandoktor, taki szczupły, z bródką, w okularach, to się okazało, że to nie tylko pan doktor, czyli lekarz, ale też i dyrektor tego sierocińca. Najważniejszy. A inna najważniejsza osoba to była pani Stefa Wilczyńska. On był tatą dla dzieci, ona mamą [...].
— A Basia się rozpłakała, gdy zobaczyła łóżko, w którym miała spać.
— Brzydkie było? – nie rozumiem.
— Piękne, czyste. Ale bała się spać w nim sama. W starym sierocińcu spaliśmy po kilka w jednym łóżku. I nie było pościeli. A jedna dziewczynka sikała nam do łóżka. Nie specjalnie, tylko jakoś taka wystraszona była… […].
Dom na Krochmalnej pachniał jeszcze farbą, skrzypiały w nim podłogi. Pościel, ręczniki były bielutkie [...]. Była wielka sala, w której dzieci odrabiały lekcje albo się uczyły, klasy, łazienki, magazyny, kuchnia, szwalnia, stolarnia, dwie sypialnie – dla dziewczynek i dla chłopców. Obok tej dla dziewczynek był pokój pani Stefy, można było zawsze do niej pójść, gdy się coś złego przyśniło albo rozbolał brzuch. Pan doktor mieszkał w malutkim pokoiku na poddaszu. To się nazywa facjatka. Przylatywały tam wróble, on je karmił i bardzo się polubili. A Pan doktor, zanim późnym wieczorem szedł do siebie, wędrował po sypialniach. Przykrywał dzieci, uspokajał te, którym coś złego się przyśniło, albo budził te, o których wiedział, że jeśli nie pójdą do toalety, obudzą się w mokrej pościeli [...]. To był raczej dom niż „placówka opiekuńcza”. Było czysto, nikt nie chodził głodny. Nikt dzieci nie bił, nikt na nie krzyczał [...]. I dzieci tutaj zaczynały się uśmiechać. Robiły się pogodne, wesołe. Babcia uważa, że to zasługa Panadoktora, bo on miał inne podejście do dzieci niż większość pozostałych dorosłych. Dla nich dzieci były… mniej ważne niż dorośli. A Pandoktor traktował je tak, jak dorosłych. Z szacunkiem. Mówił, że nie ma dzieci tylko ludzie [...], nie potrafię sobie wyobrazić, że żyli tacy dorośli, i żyło ich bardzo wielu, którzy uważali, że „dzieci i ryby głosu nie mają”. I najważniejsze dla nich było, by dziecko, takie cichutkie, grzeczniutkie, słuchało mamy, taty i pań guwernantek, czyli opiekunek, nauczycielek. I że wtedy nikt się nie pytał, co dziecko myśli, czuje, jakie ma marzenia, co lubi, a czego nie, czy czegoś się boi. Tak jakby dziecko to było tylko puste ciałko…
Janusz Korczak – lekarz, pedagog, pisarz, publicysta i działacz społeczny, związany z placówką Dom Sierot, właściwe nazwisko Henryk Goldszmit, urodził się 22 lipca 1878 lub 1879 r. w Warszawie. Zginął prawdopodobnie 7 sierpnia 1942 r. w Treblince wraz z dziećmi z sierocińca w Treblince.

Rozdział 3
Autorytet rodzica

Tekst bajki Ignacego Krasickiego pt. „Wilczki”.
Pstry jeden, czarny drugi, a bury najmniejszy,
Trzy wilczki wadziły się, który z nich piękniejszy.
Mówił pierwszy: „Ja rzadki!”
Mówił drugi: „Ja gładki!”
Mówił trzeci: „Ja taki jak i pani matka!”
Trwała zwadka.
Wtem wilczyca nadbiegła,
Gdy w niezgodzie postrzegła:
„Cóż to – rzecze – same w lesie
Wadzicie się!”
Więc one w powieść, jak się rzecz działa.
Gdy wysłuchała:
„Idzie tu wam o skórę – rzekła – miłe dzieci,
Która zdobi, która szpeci.
Nasłuchałam się tego już to razy kilka,
Nie przystoi to na wilka
Wcale.
Ale
Jak będziecie tak w kupie
Dysputować się, głupie,
Wiecie, kto nie zbłądzi?
Oto strzelec was pozwie, a kusznierz osądzi”.


źródło: epodreczniki.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz